" Zanim się pojawiłeś "



                                                         " ZANIM SIĘ POJAWIŁEŚ " 

     Film, którego premiera w naszym kraju była 10 czerwca tego roku obiegł już cały świat z masą pozytywnych, jak i negatywnych opinii krytyków.  Produkcja nakręcona została na podstawie powieści słynnej Jojo Moyes. 
              
                                  Opis  z Filmwebu.

  Do "Nietykalnych" dodać odrobinę "Pretty Woman" i szczodrze podlać sosem z "Love Story" – tak w skrócie wygląda przepis na sukces według reżyserski Thei Sharrock i pisarki Jojo Moyes. Nie jest on może szczególnie wyszukany, ale panie znają się doskonale na filmowej kuchni, czego najlepszym dowodem jest "Zanim się pojawiłeś".

photo.title   photo.title

"Zanim się pojawiłeś" to rasowy melodramat. I choć gatunek nie ma dziś zbyt dobrej prasy, to nie mamy tu do czynienia z jego przedefiniowaniem – tak, by lepiej odpowiadał gustom "współczesnej widowni". Autorki słusznie uznały, że najlepszą metodą na przywrócenie gatunkowi dawnego blasku jest powrót do korzeni. Dlatego też "Zanim się pojawiłeś" to film na wskroś klasyczny, skrojony z wysokiej jakości materiałów, ze smakiem i wyczuciem. Relacja miłosna zbudowana została na bazie przeciwstawnych charakterów. Will (Sam Claflin) jest przystojnym, bogatym, wyrafinowanym młodzieńcem, który żył pełną piersią na wszystkich kontynentach. Lou (Emilia Clarke) jest prostą dziewczyną, naiwną, otwartą, która nie wie, ile do zaoferowania ma szeroki świat. Połączył ich okrutny los. On jest sparaliżowany po wypadku. Ona straciła pracę i desperacko poszukuje nowego płatnego zajęcia. Zostaje więc jego opiekunką.

Fabularnie "Zanim się pojawiłeś" nie oferuje żadnych zaskoczeń. I nie taki cel postawiły sobie autorki filmu. Ich działania skoncentrowane są na tym, byśmy polubili, a może nawet pokochali, dwoje bohaterów. Byśmy zignorowali wtórność fabuły i dali się porwać uczuciu, jakie na naszych oczach rozkwita. I to działa. Sharrock postarała się, by zdjęcia, kostiumy, scenografia tworzyły na wpół magiczny klimat. Wykazała się też bezbłędnym wyczuciem tego, kiedy należy dodać odrobinę humoru, a kiedy wskazane jest wyciskanie z widzów łez. Reżyserka gra na naszych uczuciach w taki sposób, że chętnie poddajemy się manipulacji.

Oczywiście wysiłki Sharrock na niewiele by się zdały, gdyby pomiędzy dwójką odtwórców głównych ról nie było "chemii". Ta jest jednak namacalna w każdej scenie. Clarke zaraża widzów entuzjazmem i optymizmem tak, że będziemy jej kibicować, kiedy spróbuje wyciągnąć przykutego do wózka bohatera na świeże powietrze, na koncert czy na wypasione wakacje. Claflin zaś doskonale wciela się w jakże typowego dla brytyjskiej kultury melancholika-fatalistę, który nawet w obliczu największego szczęścia nie potrafi zapomnieć o tym, co utracił. Niejedna osoba patrząc na to, jak bardzo rozdarty jest on pomiędzy bólem egzystencjalnym a miłością do niepoprawnej optymistki, będzie czuła nieodpartą chęć wyciągnięcia ręki i pocieszenia go, ochronienia go przed mrokiem, w jakim pogrąża się jego dusza.


I właśnie w tym zawsze tkwił sekret najpopularniejszych melodramatów: w umiejętności przekonania widzów, by zaangażowali się emocjonalnie w oglądaną historię. Autorkom "Zanim się pojawiłeś" udało się to w stu procentach. Co jednak nie zmienia faktu, że jest w tym filmie element sprawiający, że niektóre osoby będą czuły dyskomfort. To wątpliwe przesłanie filmu, które bezpośrednio wiąże się z faktem, że bohater nie cierpi na chorobę śmiertelną, a "jedynie" na chorobę nieuleczalną. Nie chcę wchodzić w szczegóły, by nie psuć filmu tym, którzy nie znają literackiego pierwowzoru, powiem więc tylko tyle, że to rozróżnienie jest kluczowe w typie melodramatu o takim zakończeniu, jakie oferują autorki filmu. Mam wrażenie, że Moyes dokonała złego wyboru. I dla wielu jej decyzja może okazać się przeszkodą nie do przejścia. Jeśli jednak potraficie wybaczyć autorce drogę, po której każe kroczyć bohaterom, to przekonacie się, że jest to jeden z lepszych melodramatów ostatnich lat.



                                            Ciekawostka  :) 

                          " Zanim się pojawiłeś " kręcony był od  kwietnia do 26 czerwca ubiegłego roku.

            
                     W rolę Lou wcieliła się Emilia Clarke, zaś rolę Williama przejął Sam Clafin.  Pełna obsada ---> ZanimSięPojawiłeśObsada


   


                                           Moja recenzja 

           Szczerze mówiąc sam zwiastun bardzo do mnie przemówił, aczkolwiek  jest po prostu cudowny! Nie byłam niestety w kinie na premierze  , ale nie tak dawno obejrzałam go ( bodajże 2 dni temu ) na internecie i jestem mega pozytywnie zaskoczona, ponieważ nigdy  nie byłam przekonana do tego typu melodramatów, w których nieszczęście chodzi po ludziach i wielce zakochani nie mogą być razem, bo zawsze stoi im coś na przeszkodzie .... 
              Mianowicie ten film nie opiera się na tle, muzyce ( a wszystko to mimo tego było bardzo doskonałe ) i dodatkach, które gdzieś znikają i się pojawiają nie grając dużej roli, a jednak czasem to właśnie do błahostek przykładane jest najwięcej pracy. Tutaj główną rolę naprawdę grają postacie, czyli dwójka ludzi, którzy zamieszkują całkiem inne światy i pod wpływem różnych sytuacji nieświadomi tego przybliżają się do siebie i tworzą głębsze relacje między sobą. 
                   Urzekła mnie rola Emilii Clarke! Jej gestykulacje, mimika twarzy są po prostu tak realne, że czasem ginęła mi świadomość, iż to tylko film .... Nigdy nie oglądałam filmów z udziałem pani Clarke i dlatego byłam na wstępie " zszokowana " jej talentem aktorskim, to było coś wow.   Nie mogłam oderwać oczu od ekranu choćby na chwilę, możemy się trochę pośmiać, współczuć, uśmiechać, a co najważniejsze popłakać, bo ME BEFORE YOU to jak najprawdziwszy tzw. " wyciskacz łez " ( lub mikser, ale to tak marginesowo :D). Oczywiście no i Sam Clafin, znakomita rola! Kocham i znam tego aktora nie od dnia obejrzenia filmu dlatego też wiedziałam, że jak zwykle pokarzę klasę, nie myliłam się :) 
         To dziwne, ale czytając książkę wyobrażałam sobie niesamowicie podobnych bohaterów takich jacy  zostali przedstawieni w ekranizacji! ( Pierw przeczytałam książkę, potem zaś zabrałam się za film) 
    Nie potrafię powiedzieć, który aktor, bądź aktorka zagrał/a najlepiej ( z głównych bohaterów) , ponieważ wszystkie role totalnie mnie rozwaliły ( pozytywnie, oczywiście) .  Nigdy nie oglądałam takiego melodramatu, a było ich wiele, nie mogłam się przekonać do żadnego z nich, ten ma w sobie coś co przyciąga i wgłębia w oglądanie! Polubiłam wszystkie postacie, Lou, Nathan'a, Williama, pania Traynor, pana Traynor, panią Clark, pana Clark, Katrinę, nawet Patrcik'a, który w książce mniej przypadł mi do gustu.
                  JEDNYM SŁOWEM - ZGRZESZYSZ JAK NIE OBEJRZYSZ!


                     Książka czy film? 

                  Zazwyczaj mamy tak, że film brany jest za gorszą opcję - mnóstwo olanych scen z książki, jakieś nowe wydarzenia, które miejsca nie miały itp. Tutaj spotkałam się z czymś nieco odwrotnym, mianowicie bez wahania powiem : FILM 
                 Dlaczego? To ekranizacja,  która zawładnęła moim sercem za względu na wspaniałą rolę aktorów, którzy dają masę emocji  ( nie czułam ich wiele przy czytaniu) i chyba pierwszy raz się z czymś takim spotykam, iż chętniej skrytykowałabym książkę, a nie film.  Czuję, że nie raz będę wracać do tej niesamowitej produkcji, która jest po prostu .... no ( mam dziwne wrażenie, że użyłam już wszystkich przymiotników, które mogłyby opisać to cudo) cudowne, wspaniałe, piękne .... No i nie obyło się bez ryczenia na koniec, aczkolwiek na happy end nie mamy co niestety liczyć ( nie żebym spojlerowała, czy coś XD ) . Takie życiowe, szare, smutne zakończenie, którego i może każdy się spodziewał, lecz mnie końcówka przywaliła do kanapy :D A  zwłaszcza, że oglądałam wieczorem ....  no nie dało się nie płakać ( nie płakały ludziki bez serduszek i współczucia ) :) 

                                          Dziękuję za przeczytanie! :) Dzisiaj taka trochę inna recenzja, bardziej gadatliwa i w ogóle, ale myślę, że wam to nie przeszkadza, nie chciałam wciskać tutaj tych większych tematów obsady, durnych ciekawostek i tak dalej, dalej i dalej, bez końca i trochę paplaniny, lecz jak już mówiłam mam nadzieję, iż was za bardzo nie zanudziłam! :D A jak tak, to przepraszam, ale ile można o tych datach premierach, obsadach i ooo bosh, Bóg wie czego jeszcze .... No tak czy siak , owak to dziękuję i do zobaczenia w kolejnych notkachhhhh! :D 
    PinQ Everlark Hutcherson Lawrence 
PS. A WY? WIDZIELIŚCIE EKRANIZACJĘ KSIĄŻKI PANI MOYES? :)   

                     

Komentarze

  1. Hej, hej! :)
    Na wstępie wręcz muszę powiedzieć, że recenzja cud, miód i malinka, jest świetna! Bardzo, ale to bardzo mi się podobała :)
    Jest opis, zwiastun, ciekawostka, obsada, ale i... Twoja własna recenzja! Jeju, świetna ♥ Wszystko idealne, nie wspominając, że dodałaś książka VS film :O Wszystko mi się w tej recenzji podobało :)
    Co do filmu... Obejrzałam, owszem (tylko ze względu na Sama i cudowny zwiastun *.*) I teraz odniosę się do tego co napisałaś - ,,nie płakały ludziki bez serduszek i współczucia"
    Dam. Dam. Dam. Wychodzi na to, że ja normalnie uczuć nie mam! :') Tak, ja nie płakałam na tym filmie... :/ Czuję się teraz jak najgorszy człowiek świata :') Haha.
    Ciężko mi powiedzieć, że film mi się nie podobał, bo był całkiem fajny. Piękne stroje i cudowne kadry, naprawdę ślicznie film wyglądał :) Ale trochę się zawiodłam zakończeniem... To nie jest tak, że ja się go domyśliłam w połowie filmu, tylko zakończenie było powiedziane w połowie! Pff... Jak już oglądałaś, to mogę spojlerować?
    Liczyłam na to, że na przykład Will zmieni zdanie i nagle to Lou umrze czy coś, jakiegoś większego dramatyzmu, a zakończenie było według mnie strasznie słabe i zepsuło mi film... :( Takie TOTALNE pójście na łatwiznę, chociaż film sam w sobie sympatyczny.
    I naprawdę jestem człowiekiem bez serca, skoro nie płakałam na końcu... :'( No ale to może wynikać z tego, że ja nie płaczę na filmach ani książkach (zdarzały się wyjątki ;)
    Ale, ale! Książki nie będę kupowała, bo nie chcę tracić pieniędzy, skoro film był taki średni, ale i tak ją przeczytam :) Pożyczę od koleżanki pod koniec wakacji i na nowo zapoznam się z historią Willa i Lou :) Może książka rzuci mi inną perspektywę na film...? Nie wiem :)
    O! I jeszcze bardzo się zaskoczyłam, że w filmie grał aktor, który grał Nevill'a w Harrym Potterze <3 Świetna rola :)
    Jeszcze raz: recenzja cudo! Czekam na więcej ;3
    Buziaki! ♥
    Viks Follow

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

" Osobliwy Dom Pani Pergerine ".

" Mój przyjaciel Hachiko "

"Opowieści z Narnii; Lew, Czarownica i Stara szafa"